avatar Jedrkowy blog rowerowy.






Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jedreks.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Wypady na dni parę

Dystans całkowity:495.36 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:45.03 km
Więcej statystyk
  • DST 60.00km
  • Sprzęt Szkot

Kaszuby 3

Niedziela, 14 czerwca 2015 · dodano: 20.06.2015 | Komentarze 3

Tym razem obudziły nas krople dżdżdżdżu. Na szczęście całkiem szybko przestało padać, a nawet pokazało się słońce. Wody zatoki, które poprzedniego wieczoru wydawały się niedostępne, odgrodzone pasem gnijących glonów, nad ranem okazały się zdatne do kąpieli, a w zasadzie do umycia kadłuba w wodzie sięgającej kolan :-). Znów namioty schły dłuuugo i wyjechaliśmy na trasę o 11:30. 
Szutrowymi drogami do Pucka, a potem, niemal cały czas, wyasfaltowanymi lub wykostkowanymi ścieżkami rowerowymi, których udawało nam się przez większą część trasy unikać. Odcinek z Władysławowa do Juraty, był nudny jak flaki z olejem, a wrażeń dostarczało jedynie omijanie lub wyprzedzanie niedzielnych rowerzystów, piesków, wózków itp. Trasa taka emocjonująca, że w Juracie musiałem zamówić podwójną kawę, żeby nie nałapać much do paszczy w czasie ciągłego ziewania ;-). Ale dość pastwienia się, sami chcieliśmy na Hel. Od Juraty było już lepiej, zniknęła kostka, pojawił się szuter i pagórki. Koniec wycieczki, tak jak planowaliśmy, na Helu i nad Bałtykiem :-) Potem szynobusem do Gdyni, gdzie na dworcu czekał wujek Zygmunt, który pilotował nas na parking, gdzie zapakowaliśmy rowery, no  i w drogę do domu.

Podsumowując: wyszło 193 km - może sztycy nie urywa, ale głównie w terenie; przywieźliśmy sporo zdjęć i wspomnień oraz 6 kleszczy, z czego 5 na Zarazku ;-D. Można tu chyba postawić zasadnicze pytanie: Czy to kleszcze roznoszą zarazki, czy może Zarazek kleszcze? :-D




Biwak.

Najpierw pochmurno, 

ale po chwili się wypogodziło.

Puck, Puck. Kto tam?

Z Juraty do Helu.

Hel - zatoka.

Na koniec:  Hel - Bałtyk.

  • DST 70.56km
  • Sprzęt Szkot

Kaszuby 2

Sobota, 13 czerwca 2015 · dodano: 20.06.2015 | Komentarze 2

Co to, co to? Komar gigant? Może motor enduro? Nieee, powoli dociera do świadomości: to piła spalinowa! O 7:00 Panowie Drwalowie rozpoczęli swój dzień pracy. To i dobrze - trzeba wstawać. Po nocnym deszczu wszystko pachnące i przezroczyste. Jezioro skąpane w słońcu - po prostu sielanka. W oczekiwaniu na wyschnięcie namiotów zasiedliśmy na ławie. Przy śniadaniu i kawie nad mapą planowaliśmy kolejny dzień. Namioty podeschły, ale szkoda było opuszczać Majkę i znów wyjechaliśmy z opóźnieniem ;-). Polnymi drogami, przez łąki i pola, wśród jezior i pagórków, cały czas w palącym słońcu, dotarliśmy do Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. A tam fajne, ocienione i pofałdowane morenowe szlaki zaprowadziły nas na przedmieścia Redy. Ze wzgórza rozciągał się widok na zatokę i Hel (szkoda, że przesłonięty kominem ciepłowni ;-)).  Po regeneracyjnym placku po cygańsku, podlanym złocistym napojem z oszronionego kufla, ruszyliśmy nad zatokę. Najpierw torfową równiną w delcie Redy, przez którą prowadzi asfaltowo-betonowa rowerostrada, by wspiąć się na Kępę Pucką, do Mrzezina celem aprowizacji :-D. Z wypchanymi plecakami jeszcze 6 km po szutrach i zaparkowaliśmy rowery na plaży ;-). Miejsce idealne na rozbicie obozu. I to jakiego! Plaża blisko, do tego ognisko, kiełbaski pieczone i piwko schłodzone :-) Grubo po północy zaszyliśmy się w namiotach :-D.




Poranek nad jeziorem Wielkie Łąki.


Obiekt dydaktyczny ;-)


Po drodze do Sianowa.







Widoczki z drogi.



"Bocianowa" dolinka.


Jezioro Wyspowo.


Trójmiejski Park Krajobrazowy.


W delcie Redy.


Ale lipa!


Nad Zatoką.


Ale skwierczało, mniam, mnaiam :-)

  • DST 63.00km
  • Sprzęt Szkot

Kaszuby 1

Piątek, 12 czerwca 2015 · dodano: 20.06.2015 | Komentarze 5

Tym razem wycieczka zorganizowana pod hasłem: Pòmòrsczi Wałãga. 
W czwartek po fajrancie pojechaliśmy z  Zarazkiem do Gdyni, gdzie po nocy w pensjonacie "bunkier" ;-) pomknęliśmy na pociąg do Somonina. I tu zaczyna się wycieczka właściwa. 
Na peronie okazało się, że Zarazkowy Garmin rowerowy stanął dęba. Na szczęście map papierowych mieliśmy pod dostatkiem. A przygotowana dwa dni wcześniej konstrukcja mapnika spisała się doskonale. Spodobał mi się ten powrót do analogowej nawigacji, wcale nie błądziliśmy, a zdecydowanie więcej zapamiętałem z trasy. Kaszubskie tereny są mi znane, ale jeszcze nie zwiedzałem ich na rowerze objuczonym sakwami. Można się zmęczyć. Po odwiedzeniu Wieżycy, w Gołubiu, niespodzianka - Patryk akurat był w Gdyni i w powrotnej drodze zjechał z trasy by uraczyć rowerzystów pokrzepiającym napojem ;-)  Pogoda zrobiła się jakaś taka niezdecydowana. Parno i szaro, ale bezdeszczowo. Kolejne 20 km w i dojechaliśmy do Chmielna na coś ciepłego do zjedzenia. Poranne opóźnienie zmusiło nas do korekty planów (która bardzo mi się spodobała :-) ). Pojechaliśmy w stronę Sianowa, by rozbić biwak nad jeziorem Wielkie Łąki. 
Akurat chwilowo się wypogodziło i jezioro zaprosiło do kąpieli. A tuż po rozbiciu namiotów zaczęło padać i tak padało do rana pobłyskując i mrucząc od czasu do czasu. Wieczór przesiedzieliśmy na majkowej "werandzie" odganiając się od komarów. 


 
Marina, marina, mariiinaa - czwartkowym wieczorem.


Peron w Somoninie. No to zaczynamy!




Drogi wiją się cudnie.


Jezioro Ostrzyckie.


Fajne te nazwy ;-)


Wspinaczka na Wieżycę

i widok z wieżycowej wieży.


W drodze do Gołubia.

Okolice Jeziora Raduńskiego.

Pomost dydaktyczny zroszony wieczornym deszczykiem.


Wykres audio: śpiew ptaków.

  • DST 27.00km

Bieszczady jeszcze raz

Niedziela, 21 września 2014 · dodano: 24.09.2014 | Komentarze 4

Ostatni tego roku wypad w ulubione góry. Najpierw wycieczka piesza na Bukowe Berdo i Tarnicę, a potem jeszcze rundka rowerem wokół Jeleniowatego. Pusto, cicho, brak ludzi, a na horyzoncie przyroda, kwintesencja Bieszczadów. 

Na Bukowym trochę chmurno...

ale czasem światło piękne!


Pozostałości kolejki wąskotorowej nad strumieniem Roztoki.


Podjazd na taras widokowy pod Borsuczynami.


Tarnawa Niżna wita.


Opuszczona stanica konika huculskiego w Tarnawie.


Ale rowerem wjechać się dało ;-)


Telepator graniczny.


Cerkwisko w Dźwiniaczu Górnym.


Nad Sanem. Trochę Polski, trochę Ukrainy.


Pożegnanie z płytówką w BPN.


i przywitanie kamienistego szuterka :-) 


Lekko zmęczony bieszczadzki asfalt (Zarazek, może i asfalt, ale jakie widoki! :-D )


Posiedziałoby się przy nim - ale niestety za siatką.


Baza ludzi umarłych?


Klimkówka

Sobota, 20 września 2014 · dodano: 24.09.2014 | Komentarze 4

Po Beskidzie błądzi jesień... eeee, jeszcze nie, to ostatni weekend kalendarzowego lata :-) Szkoda, ze rower połamany, ale na szczęście dobrzy ludzie pożyczyli :-)  Na rozruch wdrapaliśmy się na czworakach na Lackową, a potem zrobiliśmy pętelkę rowerową wokół zalewu. Głównie gładkimi asfaltami... nooo był epizodzik ze wspinaniem się ok. 70 metrów stromym zboczem z rowerem na plecach, ale kto by to rozpamiętywał, prawda? ;-)


Poranek nad zalewem Klimkówka.


Niby Beskid, a wierzby takie mazowieckie.


Jedna z wielu mijanych cerkwi.


Łosie? Nie spotkaliśmy żadnego :-)


Ale koniki były :-)


Grzybowisko.

Na dobitkę

Środa, 30 lipca 2014 · dodano: 12.08.2014 | Komentarze 4

Dzisiaj dzień pieszego pasażera. Wyruszamy po siódmej. Tup, tup, tup do Chatki Puchatka. potem na Wetlińską i pod Smerek;  nie wiadomo kiedy 32 km się utuptały ;-). Niby chmury, ale upał, żar i pot.  A w powrotnej drodze niedzielni turyści, już wstali i na szlak się wysypali. Nawet już mnie nie drażnią. Ale coraz rzadziej słychać "cześć!", jeśli już ktoś się odzywa, to raczej "dzień dobry". A co tam! I tak lepiej niż nad Morskim Okiem :-P.
A po obiedzie jeszcze krótka przejażdżka asfaltem w stronę Berehów i oczywiście ognisko!

Połonina Wetlińska.

A w dole Wetlina.

Zwolnij....

...bo Cię Józio moresu nauczy :-)

Obowiązkowe wieczorne ognisko :-)

Sine Wiry

Wtorek, 29 lipca 2014 · dodano: 12.08.2014 | Komentarze 1


Na dzisiaj zaplanowana była wycieczka rowerowa. Ruszamy więc podbijać Bieszczady :-D. Najpierw asfaltem do Dołżycy. Na podjeździe na Przysłup szczela mi linka przedniej przerzutki. Prowizoryczna naprawa (nie da się zrzucić na najmniejszą zębatkę) i zmiana planów - jedziemy do Cisnej bo tam podobno jest serwis rowerowy. Serwisu jednak nie było, ale twardym trza być, ta mała zębatka to przecież fanaberia ;-). Uroczymi serpentynami  jedziemy  w górę mapy. Przed Polankami mała dygresja do Łopienki by zobaczyć cerkiewkę, a potem powrót i wspinaczka do Sinych Wirów. Nareszcie zrobiło się trochę chłodniej, ale w zamian kropi i grzmi. Przeczekać? Eeee tam, jedziemy. I słusznie, bo po 5 minutach wychodzi słońce. Teraz już większość trasy z górki, luzik. Co jakiś czas mijamy tabliczki informujące gdzie zaczynały i kończyły się wsie - jedziemy ścieżką historyczną Bieszczady Odnalezione. Ostatnie asfaltowe kilometry kręcimy pod górę i pod wiatr (wiatr przeszkadza bardziej). Zjadamy obiad, a potem do kwatery; cywilizacja i prysznic, a pod wieczór znów ognisko :-) Te Bieszczady wcale takie ciężkie rowerowo nie są (trzeba tylko dobrze zaplanować trasę ;-)  )


Tu kiedyś jeździła Bieszczadzka Ciuchcia.


Awaria.

Tam jedziemy. Pagóry fajne i słupy niczego sobie!


Smolarnia.

Cerkiew w Łopience.


W cerkwi.

Fajne kamyki. 

I kamyki trochę większe: Sine Wiry (udało się zrobić zdjęcie bez turystów ;-) )


Niebezpieczne podjazdy...

I zabezpieczone zjazdy.

Burza straszyła ale jeno pokropiło.

Tam jedziemy,  będzie z górki :-)


Górka z dołu.

A po wsi nie ma śladu :-(


Bieszczadzkie klimaty.


Rozruchowo po Pętli Bieszczadzkiej

Poniedziałek, 28 lipca 2014 · dodano: 11.08.2014 | Komentarze 3

Pierwszy dzień krótkiego wypadu w Bieszczady. Najpierw kąpiel w zalewie, Solińskim Zalewie i placek aldente na kamienistej plaży ;-) 
Około 15 zalogowaliśmy się w ulubionym miejscu zakwaterowania w Wetlinie. Czasu sporo, na góry za późno więc pod pozorem zakupów wskoczyliśmy na rowery żeby stwierdzić czy trudno się jeździ w Bieszczadach :-) Otóż, pętla bieszczadzka to jak mówią Gruzini: piece of cake. 

Most bieszczadzkiej wąskotorówki w Wetlinie - ruina, ale z klimatem

Taki okoliczny szuterek.

Mosteczek na Wetlinie - wiele takich po drodze. A torba na bagażnik tym razem nie pęka ;-)

Uczestnicy

Suwalszczyzna. Dzień trzeci, Jeleniewo - Bubele.

Wtorek, 13 maja 2014 · dodano: 16.05.2014 | Komentarze 3

Ostatni dzień na Suwalszczyźnie. Śniadanie, pakowanie, zeskrobanie zaschniętej gliny z roweru i już możemy ruszać. A nie, jeszcze coś nieprzemakalnego na grzbiet i sakwę, bo własnie zaczyna kropić. Na pierwszym podjeździe obowiązkowe zdjęcie... ups, aparat został przed ośrodkiem zdrowia. Szybko w dół i znów ten sam podjazd, tak na rozgrzewkę ;-). Mijamy senne wioski i wioseczki, szutry chrzęszczą wesoło. Bydlątka na polach ciągle podejrzliwe, zaczepiane obracają łby, wstają, czasem podbiegną, ale żadne mi nie odmuczy :-) , Bociany wysiadują jaja, a wszystko wokół moknie. Znów przecinamy tory na Trakiszki i zagłębiamy się na chwilę w Wigierski Park Narodowy. Nadchodzi pora na jakąś kanapkę, tym bardziej, że przestało padać. Kierujemy rowery do Kaletnika. Wyrobów skórzanych co prawda nie znajdujemy, ale jest sklep z napojami. Siadamy sobie pod sklepową wiatką, a tu zrywa się wiatr i zaczyna padać. Żujemy więc nieśpiesznie, jak te krówki, i przeczekujemy deszcz. Kierunek baza - Bubele. Wracamy w rejony fajnych nazw miejscowości, są tu też Żwikiele i hit dnia - Wiłkopedzie ;-)  Do "naszej" agroturystyki docieramy po 14, a tam witają nas jedynie psy. Na szczęście garaż otwarty. Czas ściągnąć pawiany i ubrać się jak dorosły człowiek ;-).  Rowery lądują w bagażniku, a opłata za garaż w skrzynce na listy. Żegnamy Suwalszczyznę, szutry i zielone pagóry.

To moje pierwsze spotkanie tą częścią Polski, ale na pewno nie ostatnie, muszę tylko potrenować i zrzucić trochę balastu ;-). Miejsce potrafi zauroczyć, mimo deszczu i błota :-). Będę często wspominał te trzy dni w pięknej okolicy i w świetnym towarzystwie!



Szutry - standardowy podpis nr 1 :-D

j.w.

Ciśnij Jędruś, ciśnij!

Wieś Suchodoły, ani tu sucho, ani doły.

Niespotykana nawierzchnia typu telepator. A amortyzator jakiś sztywny :-) Następnym razem Brunox do sakwy.

Słynna podlaska przyjaźń biało-czarnych zwierząt.

Kawalątek Wigierskiego PN.

Kaletnik.

Znów dylemat.

"Też bym coś zjadł."

Szutry i pagóry - standardowy podpis nr 2.

Nie wiadomo: pływać czy ściągnąć chmurę? ;-)

Nooo, tu to się pedałuje!

Baza w Bubelach.





Opuszczone zagrody Wschodniej Ćwiartki.



Uczestnicy

Suwalszczyzna. Dzień drugi, Wiżajny - Jeleniewo

Sobota, 10 maja 2014 · dodano: 15.05.2014 | Komentarze 8

Obudziłem się jakoś po siódmej  z uczuciem: jeszcze był pospał z godzinkę. Ale słyszę, że Zarazek też już łazi w swojej gawrze. Usiadłem na łóżku i czuję jak powoli startują systemy zarządzania człowiekiem. 10 maja, ta data coś mi mówi ;-). Za oknem bezwietrznie i spokojnie - nie licząc wron kraczących przeraźliwie. Kolega Zarazka, Jürgen ;-) chyba już pojechał, bo jego roweru nie widać, czas i na nas. Ale najpierw śniadanie, kawa, urodzinowy prezent od towarzysza podróży ;-) i rzut oka na pogodowe radary - no pięknie, za godzinę zacznie lać. Postanowiliśmy przeczekać największy deszcz. Gdy się trochę uspokoiło, nasmarowaliśmy łańcuchy, przyoblekliśmy sakwy w foliowe worki i około południa, żegnani mżawką, opuściliśmy apartamenty w Wiżajnach. Kierunek: Suwalski Park Krajobrazowy.
Jedziemy wśród zielonych pagórów, niezliczonych stad bydła, jezior i jeziorek. Deszcz już tylko przelotny, nawet nie przeszkadza, ale szkoda ze słońce schowane, przydałoby się więcej światła i błękitu na zdjęciach :-) Przed Dzierwanami sesja fotograficzna z dwiema kozami ;-) a w samych Dzierwanach bar - niestety zamknięty, a szkoda, bo pogoda barowa ;-). No to mkniemy z góry szutrem do Smolnik, zatrzymujemy się po drodze by wspiąć się na punkt widokowy i nasycić oczy cudnym widokiem. Było coś dla duszy, to teraz dla ciała - bar w Smonikach :-) Jest maj, jest weekend - jest w barze komunia, pewnie obejdziemy się smakiem... a właśnie, że nie :-P. Jest jeszcze Zarazek, znajomy właściciela baru ;-), a właściciel, rozpoznawszy ziomala, może nam zaproponować "jedynie" kartacze. Toć o to chodziło! :-) Wzmocnieni świeżutkimi kartaczami i zimnym piwem ruszamy dalej; Polimonie, mała dygresja do Postawel(i) i żmudna asfaltowa wspinaczka pod Cisową Górę. Nieśmiało zapalają się pierwsze kontrolki check-udo i check-łyda, gonić Zarazka jakoś dzisiaj trudniej :-). Wspinamy się dalej, tym razem po szutrach. Do Wodziłek wybieramy szlak niebieski - błędnie. Mijamy pobliskie jezioro - nomen omen - Błędne i zaczyna lać. Deszcz przeczekujemy w pobliskim lasku i jedziemy dalej, Droga niebezpiecznie rozmoczona zaczyna przypominać tę na Buraki, a koło boksuje na podjazdach. Przed samymi Wodziłkami znów udaje nam się załapać na glinę, więc czym prędzej uciekamy w pole :-D. Jeszcze ostatni trudniejszy podjazd i nagle wychodzi słońce, a mokra zieleń staje się nieprawdopodobnie zielona. Widoczki piękne!
Dotaczamy się asfaltem do Jeleniewa, w barze "Jelonek" bierzemy po kufelku i rozpoczynamy procedurę szukania noclegu. Zbliża się 19 i robi się trochę nerwowo. Zarazek kończy kolejną rozmowę, odkłada telefon i mówi wskazując za okno: "Widzisz ten dom z białej cegły?"  :-)  Z bananem na twarzy kończymy piwo i idziemy zalogować się w pokoju na pięterku, nad miejscowym ośrodkiem zdrowia :-) 
Jeszcze tylko zakupy i możemy świętować ;-). Muzykę na urodzinową imprezę mamy zapewnioną z pobliskiej remizy, gdzie właśnie trwa wesele. Trudno, dzisiaj będziemy słuchać chrapania w jednym pokoju, ale jak powiedziała kierowniczka tego miejsca na nocleg: "No bez przesady!" :-D



Poranny spokój na jeziorze.

Ale zaczęło padać.

Szutry :-D

Rowerzysta na szutrze. 





Bella koza.

Ach ta zieleń!

Góra Cisowa.

Landszaft. 

Góra Cisowa po raz drugi.

Panie Zarazek, my na Udziejek?

Idzie sikawica.

Trochę nam drogę rozmoczyło.

Kolejne Kupowo?

Pagóry.

Znów ten koleś w kadrze :-)

Tu już słońce,

a za plecami jeszcze chmurzyska. 

Trzoda Hobbitów.

Zielono... 

i zielono... 

i zielono, po prostu wisienka na urodzinowym torcie :-)

Opuszczony Hobbiton ;-).