avatar Jedrkowy blog rowerowy.






Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy jedreks.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2014

Dystans całkowity:440.98 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:40.09 km
Więcej statystyk

Dwa oka po ciemaku!

Czwartek, 29 maja 2014 · dodano: 29.05.2014 | Komentarze 0

Test Arturowego pulsometru. Wyszło mi że powinienem pędzić między 16 a 21 km/h ;-)

Uczestnicy

Kierunek Scyzoryki.

Sobota, 24 maja 2014 · dodano: 27.05.2014 | Komentarze 4

TPKTR "Wiesław" cały czas organizuje wycieczki w ciekawe miejsca, pomyślałem, że i ja coś zaproponuję: a może do Kelc? Świętokrzyskie pamiętam z czasów obozów wędrownych, kiedy do sklepów po mięsne konserwy chodziliśmy z kwitami, bo czasy to były kartkowe. Pogodę na weekend zapowiadali piękną, więc przy którejś służbowej kawie zapadła decyzja. W sobotę rano zamiast odespać tydzień ciężkiej pracy, zerwałem się o 5:15, no może nie od razu zerwałem, posiedziałem jeszcze z kwadrans w trybie Budda. Potem uruchomił się poranny autopilot; łazienka, ciuchy, kawa, prowiant, podlać zagonik na balkonie ;-), plecak na plecy, rower pod pachę i do garażu. Punktualnie, o wyznaczonej 6:30, zajechałem do Zarazkowa. Dorzuciliśmy do bagażnika jeszcze jeden rower i w drogę! 
Zaparkowaliśmy przed dworcem w Skarżysku-Kamiennej i zaczęła się właściwa część wycieczki :-). Na początek do Wąchocka, szlakiem wzdłuż rzeki Kamiennej. Po drodze urocze lasy i mokradła, dające możliwość kilkukrotnego schłodzenia nóg w drodze - zamienionej w rzekę. W Wąchocku poszukiwanie pomnika Sołtysa. Nie wiem jakim cudem go przeoczyliśmy, bo wg Google Street View przejeżdżaliśmy obok niego dwukrotnie, nie dalej niż 10 metrów?! Jeszcze rzut oka na Muzeum Cystersów i zwrot do Bodzentyna. Na początek zabójczy podjazd brzegiem malowniczego wąwozu (zatrzymałem się tylko po to by zrobić zdjęcia i tej wersji będę się trzymał!). Potem było lepiej - niewiele lepiej, ale lepiej: 7 kilometrów koszmarnym telepatorem drogą na  Wykus. Późnej o wiele przyjemniejszy szuterek, a na koniec asfalt w 30°C i pełnym słońcu (dzięki Zaraz za bloker ;-) ) do Bodzentyna. W tym sympatycznym miasteczku, pod ruinami zamku, urządziliśmy popas. Z Bodzentyna, z braku alternatywy, znów asfaltem do Św. Katarzyny i nad Zalew w Wilkowie. A tam  znów popas :-). Jeden pan próbował nastraszyć nas żmiją, która właśnie przemknęła w naszą stronę, ale co znaczy jad żmii w porównaniu z pracą w korporacji ;-). Siedzimyyyyy, nic się nie dziejeeee... Słonko przypieka, ale tyłek odpoczywa :-) Fajnie jest, ale trzeba ruszać dalej, bo nam pociągi pouciekają. Zajeżdżamy nad Zalew Cedzyna, tam atmosfera piknikowa: wiaterek roznosi zapachy grillowe, a skutery wodne ryczą przeraźliwie. Jeszcze tylko finezyjna gleba na zdradliwej leśnej ścieżce i dojeżdżamy do przedmieść Kielc. Bocznymi, polnymi drogami odwiedzamy rezerwat Wietrznia. Zbierają się chmury i czasu jakoś mało, więc mkniemy na dworzec. Po 20 minutach stoimy przed kasą. Kupujemy bilet z miejscami w wagonie nr 18, ale wsiadamy za lokomotywą, gdyż pani w okienku ostrzega, że pociąg nie prowadzi wagonu z miejscami na rowery. Na dworcu w Skarżysku, trochę się zdziwiliśmy, że w wagonie 18 jest wydzielony rowerowy przedział ;-) 
Umęczyłem się trochę w tych Świętokrzyskich, jeszcze nie jestem gotów na długaśne podjazdy w palącym słońcu. Muszę przyznać, ze widoczki tych gór, zapamiętane z dawnych wypraw wygrywają z dzisiejszymi ;-). Niemniej jednak wycieczka bardzo fajna, a odległość od Warszawy w sam raz na jednodniowy wypad.
Dzięki uprzejmości kolegi Zarazka miałem okazję wypróbować system nawigacyjny Garmin Dakota. Za bardzo się jednak przyzwyczaiłem do smarkfona i ciężko mi idzie poruszanie się w garminowym świecie. Zostanę przy telefonie z ładowarką w podramowej sakwie ;-)



Pt47 - ulubiony parowóz mojego dziadka.

a taki śliczny, ze jeszcze jedno zdjęcie wstawię.

Kamienie w Kamiennej.

Bardzo wyraźny szlak pieszy oraz rowerowy ;-)

Muzeum Cystersów w Wąchocku.

Wąwóz Killera ;-)

Zielony łan.

Telepator (tu na szczęście z objazdem)

i szuterek.

Wąwóz (Zarazku, popraw mnie jeśli źle podpisałem ;-))



Ruiny zamku w Bodzentynie.

Miejska Góra.

Psarska Góra.

Pasmo Sieradowickie.

Zalew w Wilkowie.

Pasmo Masłowskie

Zalew Cedzyna.

Wietrznia.

Chmury nad  Telegrafem.

Biedulki ściśnięte przy klopie.


Paczkomat, flak i polbruk.

Czwartek, 22 maja 2014 · dodano: 26.05.2014 | Komentarze 1

Po robocie, z Zarazkiem, przez kopiec do paczkomatu, potem Siekierkowski i do Rembertowa. Powrót w słuchawkach i kapeć w przednim kole zakończony niespodziewaną glebą na kostce, zdartym łokciem i obitymi żebrami.

Na Kopiec.

Środa, 21 maja 2014 · dodano: 21.05.2014 | Komentarze 4

Po fajrancie na Kopiec Powstania Warszawskiego, sprawdzić czy nada się do trenowania podjazdów przed kolejną wyprawą z Zarazkiem ;-). Całkiem fajna ścieżka, a w zasadzie tor downhillowy, są też miejsca w których dokładnie widać z czego usypano ten kopiec. Później klasycznie na wał. Co kilkaset metrów spotykałem patrole policji, a nawet jeden Straży Miejskiej, czyżby zabrakło blokad i zostali przeniesieni na inny odcinek? ;-) Wracałem przez miasto, ale nieprędko z własnej woli wybiorę się ponownie na rowerowe lans-trotuary o takiej porze. Zrobiło się cieplej i razem z komarami wyroiły się rowerowe matołki. Ja to rozumiem; wiosna, słońce i luzik, ale trochę mniej egoizmu, a więcej wyobraźni nie zaszkodzi.


Widok z Kopca na Siekierki

W piaskownicy też woda.

Jeszcze kilka tygodni temu można było na tę wyspę dojść suchą stopą, a teraz ze 3 lub 4 metry wody


Poranna inspekcja wałów.

Wtorek, 20 maja 2014 · dodano: 21.05.2014 | Komentarze 1

Ponieważ poziom Wisły przekroczył stan alarmowy, postanowiłem przed pracą skontrolować pobliski wał ;-) Woda, no w każdym razie to brązowe coś, podeszło pod sam Wał Zawadowski. Na oko lajkonika wydaje się, że póki co nie ma powodów do paniki ;-),  ale na jakiś czas mogę zapomnieć o terenowych singielkach za wałem :-/.







Kupa mięci:
Przebieg 1500 km w 2014 roku (3030)
- łańcuch nr 3
zmienić łańcuch przy 1800


Uczestnicy

Suwalszczyzna. Dzień trzeci, Jeleniewo - Bubele.

Wtorek, 13 maja 2014 · dodano: 16.05.2014 | Komentarze 3

Ostatni dzień na Suwalszczyźnie. Śniadanie, pakowanie, zeskrobanie zaschniętej gliny z roweru i już możemy ruszać. A nie, jeszcze coś nieprzemakalnego na grzbiet i sakwę, bo własnie zaczyna kropić. Na pierwszym podjeździe obowiązkowe zdjęcie... ups, aparat został przed ośrodkiem zdrowia. Szybko w dół i znów ten sam podjazd, tak na rozgrzewkę ;-). Mijamy senne wioski i wioseczki, szutry chrzęszczą wesoło. Bydlątka na polach ciągle podejrzliwe, zaczepiane obracają łby, wstają, czasem podbiegną, ale żadne mi nie odmuczy :-) , Bociany wysiadują jaja, a wszystko wokół moknie. Znów przecinamy tory na Trakiszki i zagłębiamy się na chwilę w Wigierski Park Narodowy. Nadchodzi pora na jakąś kanapkę, tym bardziej, że przestało padać. Kierujemy rowery do Kaletnika. Wyrobów skórzanych co prawda nie znajdujemy, ale jest sklep z napojami. Siadamy sobie pod sklepową wiatką, a tu zrywa się wiatr i zaczyna padać. Żujemy więc nieśpiesznie, jak te krówki, i przeczekujemy deszcz. Kierunek baza - Bubele. Wracamy w rejony fajnych nazw miejscowości, są tu też Żwikiele i hit dnia - Wiłkopedzie ;-)  Do "naszej" agroturystyki docieramy po 14, a tam witają nas jedynie psy. Na szczęście garaż otwarty. Czas ściągnąć pawiany i ubrać się jak dorosły człowiek ;-).  Rowery lądują w bagażniku, a opłata za garaż w skrzynce na listy. Żegnamy Suwalszczyznę, szutry i zielone pagóry.

To moje pierwsze spotkanie tą częścią Polski, ale na pewno nie ostatnie, muszę tylko potrenować i zrzucić trochę balastu ;-). Miejsce potrafi zauroczyć, mimo deszczu i błota :-). Będę często wspominał te trzy dni w pięknej okolicy i w świetnym towarzystwie!



Szutry - standardowy podpis nr 1 :-D

j.w.

Ciśnij Jędruś, ciśnij!

Wieś Suchodoły, ani tu sucho, ani doły.

Niespotykana nawierzchnia typu telepator. A amortyzator jakiś sztywny :-) Następnym razem Brunox do sakwy.

Słynna podlaska przyjaźń biało-czarnych zwierząt.

Kawalątek Wigierskiego PN.

Kaletnik.

Znów dylemat.

"Też bym coś zjadł."

Szutry i pagóry - standardowy podpis nr 2.

Nie wiadomo: pływać czy ściągnąć chmurę? ;-)

Nooo, tu to się pedałuje!

Baza w Bubelach.





Opuszczone zagrody Wschodniej Ćwiartki.



Uczestnicy

Suwalszczyzna. Dzień drugi, Wiżajny - Jeleniewo

Sobota, 10 maja 2014 · dodano: 15.05.2014 | Komentarze 8

Obudziłem się jakoś po siódmej  z uczuciem: jeszcze był pospał z godzinkę. Ale słyszę, że Zarazek też już łazi w swojej gawrze. Usiadłem na łóżku i czuję jak powoli startują systemy zarządzania człowiekiem. 10 maja, ta data coś mi mówi ;-). Za oknem bezwietrznie i spokojnie - nie licząc wron kraczących przeraźliwie. Kolega Zarazka, Jürgen ;-) chyba już pojechał, bo jego roweru nie widać, czas i na nas. Ale najpierw śniadanie, kawa, urodzinowy prezent od towarzysza podróży ;-) i rzut oka na pogodowe radary - no pięknie, za godzinę zacznie lać. Postanowiliśmy przeczekać największy deszcz. Gdy się trochę uspokoiło, nasmarowaliśmy łańcuchy, przyoblekliśmy sakwy w foliowe worki i około południa, żegnani mżawką, opuściliśmy apartamenty w Wiżajnach. Kierunek: Suwalski Park Krajobrazowy.
Jedziemy wśród zielonych pagórów, niezliczonych stad bydła, jezior i jeziorek. Deszcz już tylko przelotny, nawet nie przeszkadza, ale szkoda ze słońce schowane, przydałoby się więcej światła i błękitu na zdjęciach :-) Przed Dzierwanami sesja fotograficzna z dwiema kozami ;-) a w samych Dzierwanach bar - niestety zamknięty, a szkoda, bo pogoda barowa ;-). No to mkniemy z góry szutrem do Smolnik, zatrzymujemy się po drodze by wspiąć się na punkt widokowy i nasycić oczy cudnym widokiem. Było coś dla duszy, to teraz dla ciała - bar w Smonikach :-) Jest maj, jest weekend - jest w barze komunia, pewnie obejdziemy się smakiem... a właśnie, że nie :-P. Jest jeszcze Zarazek, znajomy właściciela baru ;-), a właściciel, rozpoznawszy ziomala, może nam zaproponować "jedynie" kartacze. Toć o to chodziło! :-) Wzmocnieni świeżutkimi kartaczami i zimnym piwem ruszamy dalej; Polimonie, mała dygresja do Postawel(i) i żmudna asfaltowa wspinaczka pod Cisową Górę. Nieśmiało zapalają się pierwsze kontrolki check-udo i check-łyda, gonić Zarazka jakoś dzisiaj trudniej :-). Wspinamy się dalej, tym razem po szutrach. Do Wodziłek wybieramy szlak niebieski - błędnie. Mijamy pobliskie jezioro - nomen omen - Błędne i zaczyna lać. Deszcz przeczekujemy w pobliskim lasku i jedziemy dalej, Droga niebezpiecznie rozmoczona zaczyna przypominać tę na Buraki, a koło boksuje na podjazdach. Przed samymi Wodziłkami znów udaje nam się załapać na glinę, więc czym prędzej uciekamy w pole :-D. Jeszcze ostatni trudniejszy podjazd i nagle wychodzi słońce, a mokra zieleń staje się nieprawdopodobnie zielona. Widoczki piękne!
Dotaczamy się asfaltem do Jeleniewa, w barze "Jelonek" bierzemy po kufelku i rozpoczynamy procedurę szukania noclegu. Zbliża się 19 i robi się trochę nerwowo. Zarazek kończy kolejną rozmowę, odkłada telefon i mówi wskazując za okno: "Widzisz ten dom z białej cegły?"  :-)  Z bananem na twarzy kończymy piwo i idziemy zalogować się w pokoju na pięterku, nad miejscowym ośrodkiem zdrowia :-) 
Jeszcze tylko zakupy i możemy świętować ;-). Muzykę na urodzinową imprezę mamy zapewnioną z pobliskiej remizy, gdzie właśnie trwa wesele. Trudno, dzisiaj będziemy słuchać chrapania w jednym pokoju, ale jak powiedziała kierowniczka tego miejsca na nocleg: "No bez przesady!" :-D



Poranny spokój na jeziorze.

Ale zaczęło padać.

Szutry :-D

Rowerzysta na szutrze. 





Bella koza.

Ach ta zieleń!

Góra Cisowa.

Landszaft. 

Góra Cisowa po raz drugi.

Panie Zarazek, my na Udziejek?

Idzie sikawica.

Trochę nam drogę rozmoczyło.

Kolejne Kupowo?

Pagóry.

Znów ten koleś w kadrze :-)

Tu już słońce,

a za plecami jeszcze chmurzyska. 

Trzoda Hobbitów.

Zielono... 

i zielono... 

i zielono, po prostu wisienka na urodzinowym torcie :-)

Opuszczony Hobbiton ;-).

Suwalszczyzna. Dzień pierwszy, Bubele i buble.

Piątek, 9 maja 2014 · dodano: 14.05.2014 | Komentarze 4

Nadszedł długo oczekiwany dzień wyjazdu w zachwalane przez Zarazka pagóry i szutry Suwalszczyzny. W czwartek, po fajrancie, zapakowaliśmy rowery, sakwy, prowiant, a na koniec samych siebie do wozu i pomknęliśmy w górę mapy. Najpierw prowadzeni piękną, pełną tęczą, a później myleni mgłą iście z horroru znaleźliśmy agroturystykę w Bubelach, gdzie mieliśmy zaklepany nocleg. Kolacja przy mapach i piwku, a na koniec sen w agroturystycznym mroku i ciszy. 
Rano sielanka, koguty pieją, konie rżą, psy szczekają i pozostały żywioł wydaje adekwatne dźwięki, słonko świeci - no kicz do potęgi :-D. Czas się spakować i ruszać w trasę. Funkiel nówka sakwa Author A-N441 praktycznie rozlazła się w rękach jak gacie kloszarda. Bubel nad Bubelami! (to oczywiście w cyklu łyżka dziegciu ;-)) Pospinałem na ile się dało agrafkami i spinaczami biurowymi od Pani Gospodyni i na wszelki wypadek wziąłem plecak. Nie ma co płakać nad sprutą sakwą, czas ruszać! Ahoj Przygodo!
Słońce zdążyło już skryć się za chmurami, ale póki co nie pada. A pagóry cudne, miał rację ten Zarazek. Pomknęli my tedy nad graniczny Gaładuś i dalej na północ. Szuterki radośnie chroboczą pod kołami, pot leje się obficie, krowy spoglądają podejrzliwie, a w ich oczach zdumienie: "Po co się tak męczą, nie lepiej w mleczach poleżeć, żarcia w bród, nawet wstawać nie trzeba żeby żołądki napaść?" A my na Litwę, a co! Fota na granicy, parę metrów po ziemas krajus Lietuvos i powrót do ojczyzny :-) Trochę wieje, ale w plecy :-D. Jedziemy dalej, Radziucie, Jenorajście, Burbiszki, Poluńce, wcale bym się nie zdziwił gdyby się pojawiły Wuwuzele, Ślepekiszki, Patafiany albo Podcierańce, bo takie Kupowo po drodze było :-) Jedziemy sobie do Buraków. Zapamiętać na przyszłość: do Buraków po deszczu nie! Wpakowaliśmy się w taką glinę, że nawet roweru nie sposób prowadzić - uciekliśmy w pole :-) Po udrożnieniu napędu na tyle, że dało się jakoś jechać, minęliśmy Trakiszki (gdzie, jak opowiadał mój rodzony dziadek, urodziło się przed wojną cielę z dwiema głowami) i dojechaliśmy do Puńska. Zaszliśmy do sklepu po napoje, a tam w obcej mowie wszyscy mówią! Na szczęście Pani_z_kasy rozpoznała obcokrajowców i zażądała "pięć trzydzieści osiem". Siedliśmy pod wiatką nad jeziorem i zjedliśmy po kanapce. Wiatka się przydała bo właśnie zaczęło padać ;-) Z Puńska przez Wojponie i Majdan (w Majdanie spokój, żadnych barykad i protestów), wspomniane już Kupowo do Rutki-Tartak. Tam obiad i szukanie noclegu w Wiżajnach. Napasieni pseudoregionalną i odgrzewaną kuchnią ruszyliśmy przez zielone wzgórza Shire, Potopy i Ejszeryszki do Wiżajn - polskiego bieguna zimna. Po drodze "potoknęliśmy" ;-) rowery w potoku i pod wieczór zameldowaliśmy się w apartamencie: dwa pokoje, salon z TV i kominkiem, wyposażona kuchnia i to wszystko w promocji za 40 zł od łba :-).  A plecak przydał się na zakupy ;-)
Więcej szczegółów i świetnych zdjęć tutaj :-)




Agroturystyka co się zowie.

Pierwsze pagóry.

Czasem można zapuścić żurawia.

Hiszpania jakaś?! Muuuuucias gracias! 

Szutry

Przedsmak Shire.

U nas szutry,  u nich paskudny asfalt.

Szutry...

Szutry....

Na Buraki nie! Nie, nie i jeszcze długo, długo nie!

Szutry... i pagóry :-)

Mlecze.

:-D

Ciemne chmury nad Windows XP?

Puk, puk! Dzień dobry, wyjdzie Frodo na rowerek?

Szutry...pagóry.... nuuuuudaa :-D

Nieopodal Wiżajn, teraz to się wypogodziło :-)



Koło wtorku nowe koło.

Poniedziałek, 5 maja 2014 · dodano: 14.05.2014 | Komentarze 2

W poniedziałek, po fajrancie, pomknąłem do t-bike coby obręcz wymienić, naiwnie liczyłem na naprawę gwarancyjną ;-) Skończyło się na zakupie nowej obręczy, szprych i piasty SLX ;-]. We wtorek odebrałem cudnie zapleciono koło. Wstyd zakładać te wyliniałe i wyświechtane Szwalbiaki, Wyjąłem więc nowe opony, kupione parę miesięcy temu. Pojechałem przetestować przez Wilanów na wał i odkryłem, że między Mostem Siekierkowskim a kanałami z Siekierek też wije się fajna terenowa ścieżyna. Opony +3 do wyglądu, a +5 do lansu, bo na asfalcie wyją jak rozpędzający się EU07 ;-)
I na koniec tradycyjna łyżka dziegciu ;-) Po powrocie do domu zainstalowałem bagażnik, dokręcam ostatnią śrubkę i trrrrach, kawałek został w tylnym widelcu. Po 2 godzinach nierównej walki skończyło się rozwierceniem otworu i śrubie z nakrętką. Trudno, lepiej teraz niż za dwa dni na Suwalszczyźnie :-)

Czyściutki i pachnący, tylko oponki lekko zakurzone ;-)

Kupa mięci:
2830 - Nowe tylne koło, pedały i opony. 


Beskid Niski

Piątek, 2 maja 2014 · dodano: 14.05.2014 | Komentarze 3

... no w zasadzie to Wzgórza Rymanowskie, ale Beskid lepiej wygląda :-D. Zapowiada się długi weekend pod znakiem roweru, bo i pogoda piękna i rower sprawny :-D...no ale nie chwalmy dnia ;-) Pierwsze w tym roku spotkanie z większymi pagórkami. Z Krosna przez Rogi do Lubatowej i powrót przez Iwonicz Zdrój. Wspinaczka trochę mnie wymęczyła, ale za to zjazd rewelacyjny. Do bazy zostały mi jeszcze 4 kilometry i trzasnęła obręcz tylnego koła. To jakieś żarty?! Klątwa?! Kurrrrrrrrr....!!!!! A zapowiadał się weekend pod znakiem roweru...  taaaa, zepsutego.


Z drogi na Rogi!

Tędy chyba płynie prąd z Soliny, bo zamiast standardowego trzasku wyładowań niezupełnych, słychać jakby szmer potoku ;-)

Lubatowa.

Elektryfikacja jego mać!

Punkt widokowy pod Żabią Górą.

Iwonicz Zdrój. A gdzie jest Maxi Kaz?



I to by było na tyle z majówkowego rowerowania.

Coś na pocieszenie.